wtorek, 7 sierpnia 2012

Pozdrowienia z Gdańska


Niech tytuł dzisiejszego wpisu nikogo nie zmyli. Nie jestem wcale w Gdańsku. Nie zabrano mnie, choć padła nawet taka propozycja, żebym pojechał i pilnował w nocy stoiska. Moja pani stwierdziła jednak, że przestraszyłbym może jakichś potencjalnych złodziei, ale też zamknięty na noc w jarmarkowym namiocie pogryzłbym sporo książek. No i ma za swoje. Też nie pojechała i zamiast spędzać wakacje nad morzem, pilnuje w Kasince firmowych spraw. Kto pod kim dołki kopie…

Telefoniczne pozdrowienia mam natomiast od mojego pana, za którym chyba już trochę tęsknię. Nie widzieliśmy się przecież ponad tydzień. Są też dla mnie pozdrowienia na pocztówce od mojej ulubienicy Basi. To znaczy, prawdę mówiąc, nie zostałem tam jakoś specjalnie wymieniony, ale myślę, że skoro pozdrowienia są dla wszystkich w Antykwariacie Tezeusza, to mnie również one dotyczą. W każdym razie macham z podziękowaniem ogonem do całej ekipy antykwariatu, która obsługuje teraz klientów na naszym pięknym stoisku, zaprojektowanym przez gdańskiego architekta pana Przemka Kryszka, a wykonanym przez pana Darka Jakubiaka, rzemieślnika z Kasinki. (Chciałem powiedzieć: „zaprzyjaźnionego rzemieślnika”, ale czy mogę przyjaźnie myśleć o kimś, kto ostatnio usunął dziurę w naszym płocie, uniemożliwiając mi tym samym ciekawe spacery na sąsiednie podwórka?)



Słyszeliście pewnie o efekcie motyla. którego lekkie poruszenie skrzydeł może wywołać burzę w odległej części świata. Z efektem machającego ogona jest całkiem przeciwnie – taki życzliwy ogon, na przykład mój, może odpędzić burze, ulewy, wichury, których w tym roku nie brakuje. Chyba zresztą trochę za późno zabrałem się do tego machania, bo podczas gdy ja śpię w mojej zacisznej budzie. biegam sobie spokojnie po podwórku albo wyleguję się w trawie, słuchając szumu strumyczka, ekipa Antykwariatu Tezeusza przeżywa przygody mrożące krew w żyłach.

Nie mam zbyt dużego doświadczenia, jeżeli chodzi o letnią pogodę, bo za kilka dni skończę dopiero pierwszy rok życia, ale mądrzejsi ode mnie mówią, że tegoroczne lato obfituje wyjątkowo w gwałtowne zjawiska atmosferyczne. W ubiegły piątek mój pan z pracownikami zbudował prawie okręt z palet, żeby uchronić nasze książki przed oberwaniem chmury. Dzisiaj na odmianę silny wiatr zrzucił na głowę jednej z pracownic kilka opasłych tomów…  Do tego plaga komarów, złośliwość policji, która zakwestionowała stan techniczny jednego z naszych samochodów, będącego dziesięć dni po oficjalnym przeglądzie i wreszcie opieszałość Poczty Polskiej w dostarczaniu paczek z książkami uzupełniającymi nasz asortyment na Jarmarku Dominikańskim…

Jak widać, bardzo mocno muszę machać ogonem, żeby odpędzić od naszego stoiska różne złe moce. Zabieram się więc do tego natychmiast. Tylko jeszcze na zakończenie zaproszę wszystkich przebywających latem w Gdańsku na stoisko Antykwariatu Tezeusza, które ma być czynne do 19 sierpnia. Mnie tam wprawdzie nie będzie, jak już nadmieniłem powyżej, co stanowi istotny brak, ale za to książki znajdziecie naprawdę WSPANIAŁE!!!

piątek, 20 lipca 2012

Jadą nowe książki


Czy wyobrażacie sobie pięć tysięcy książek? Ja nie bardzo, ale podobno to jest ¼ tego, co obecnie znajduje się w naszym antykwariacie od sutereny aż po strych. Zresztą zobaczę to na własne oczy, gdy tylko transport pojawi się na naszym podwórku dziś późnym wieczorem.

Pan mówi, że to największy kontrakt, jaki przeprowadził w ciągu rocznej historii firmy. Negocjacje trwały prawie dwa miesiące. Wreszcie udało się i właśnie książki jadą z Warszawy dwoma samochodami, tzn. firmowym fordem rangerem z przyczepką oraz drugim dużym samochodem pana Roberta, z którym bardzo się lubimy. Książki są podobno znakomite: filozofia, socjologia, klasyka literatury, czyli to, co moi państwo lubią najbardziej.

Ale cóż ja Wam mogę opowiedzieć o książkach? Kazali mi pisać firmowego bloga, to piszę, chociaż wcale nie czuję się kompetentny. Najlepiej zrobicie, gdy od poniedziałku sami będziecie zaglądać do naszego sklepu, bo wtedy zacznie się WIELKIE WYSTAWIANIE.

Myślę, że bardziej Was zainteresuje, jak ta transakcja, która wszystkim w antykwariacie sprawiła tyle radości, odbiła się na moim osobistym życiu. Otóż wyobraźcie sobie, że wcale nie poczułem się z tego powodu szczęśliwy, ponieważ całą minioną noc musiałem spędzić na łańcuchu. To przez tę przyczepkę do rangera, która dla zaoszczędzenia czasu została przywleczona z Myślenic na nasze podwórko już wczoraj po południu. I wszyscy oczywiście musieli sobie przypomnieć, że ostatnio, gdy przyczepka została u nas na noc, a ja byłem spuszczony z łańcucha, to poprzegryzałem kabelki elektryczne, których naprawa kosztowała podobno 100 zł.

I tak jako ofiara rozwoju antykwariatu spędziłem noc na łańcuchu przy budzie. W dodatku przyczepkę postawili mi jak wyrzut sumienia prawie pod samym nosem, tyle że mój przepisowy trzymetrowy łańcuch nie pozwalał jej dosięgnąć. Pani pociesza mnie jednak, że jeśli jeszcze przez pewien czas będę sprawował się dobrze jako pies firmowy, jeśli nie zjedzą mnie wilki jak moją poprzedniczkę Heksię albo jeśli nie zostanę zamordowany przez sąsiadów, którym w wolnych chwilach straszę kury, to może zasłużę sobie na emeryturę w domku z ogródkiem, gdzie oprócz mnie będzie jeszcze kilka kotów oraz dla towarzystwa świnka wietnamska – o, mniej więcej taka:



Ech, marzenia… Na razie pozostaje mi przyglądać się staraniom o jak najlepsze wystawienie w antykwariacie nowo zakupionych książek, a także kibicować przygotowaniom do wyjazdu dzielnej ekipy na Jarmark Dominikański, gdzie przez trzy tygodnie Antykwariat Tezeusza będzie miał swoje stoisko. O tym jednak napiszę pewnie innym razem. Tymczasem zapraszam na trwającą prawie do czasu wyjazdu, czyli do 26 lipca letnią promocję. 


sobota, 16 czerwca 2012

Szkoda, że nie jestem poliglotą


Na początek uprzedzam pytanie, które w tych dniach wszyscy ludzie zadają sobie nawzajem: czy i komu kibicujesz w Euro 2012? Otóż nie kibicuję nikomu, a kibice, którzy pojawiają się w sąsiedztwie naszego antykwariatu, są jak na moją wrażliwość zbyt hałaśliwi i nieobliczalni. Z całym psim szacunkiem dla ich stadnych zachowań muszę powiedzieć, że wolę nie mieć z tym nic wspólnego.

Sporty wolę uprawiać osobiście i aktywnie. Mam swoją piłeczkę tenisową i biegam za nią po całym podwórku. Inny dobry sport to ściganie kota Tezeusza albo przychodzących do nas często wiewiórek. Dzięki tym sportom - mimo kilku godzin spędzanych codziennie na łańcuchu oraz lekkiej nadwagi, spowodowanej zjadaniem pracowniczych śniadań oraz zgromadzonych w gabinecie mojego pana słodyczy – niezmiennie zachowuję dobrą kondycję. I tego samego wszystkim życzę!

Ostatnio zauważyłem jednak u siebie pewne braki. Moja pani powiedziała do mnie na przykład, gdy zjadłem pozostawione przez nią na kredensie resztki masła: „Monsieur Rambo, tu es terrible”. Nie bardzo zrozumiałem, o co chodzi, ale nie było to chyba nic miłego. Albo wyrzucając mnie przez kuchenne okno, żebym nie przeszkadzał w czasie obiadu, pani mówi do mnie: „Rambo, weg! Spazierengehen!”. I jeszcze jakieś: „Rambo, come on!”, na które to odzywki nie reaguję w ogóle, co jest najrozsądniejszym rozwiązaniem, gdy się czegoś nie rozumie.

Najgorsze są jednak prowadzone przez moją panią i niektórych pracowników rozmowy telefoniczne w językach obcych. Wiem, że są one niezbędne dla funkcjonowania naszego antykwariatu, ponieważ mamy swoje sklepy na zagranicznych platformach: na Amazonie oraz na brytyjskim i niemieckim Ebayu. Zdecydowanie wolę jednak rozmowy w języku polskim, bo zawsze można wtedy coś ciekawego podsłuchać.  

Nie nauczę się już zapewne żadnego obcego języka, bo do tego potrzeba systematyczności i konsekwencji, które nie są moją najmocniejszą stroną. Jeżeli jednak nie chcecie mieć podobnych problemów jak ja, inwestujcie w naukę języków obcych. W naszym antykwariacie wywęszyłem na przykład takie rzadko spotykane cudeńka, które mogą być Wam przydatne:



Albo:



Albo:



Jest też wiele literatury pięknej oraz książek naukowych i popularnonaukowych w najrozmaitszych językach – od angielskiego, niemieckiego czy francuskiego zaczynając, po takie egzotyczne języki jak hebrajski albo koreański. Aby się o tym przekonać, zaglądajcie na naszą stronę z książkami obcojęzycznymi.

wtorek, 5 czerwca 2012

Najfajniej jest, gdy pan wyjeżdża kupować książki


Wiem, że interesujecie się moim losem. Ktoś pytał nawet niedawno w komentarzu, „co nowego u naszego młodego bohatera Ramba”. Miło słyszeć, że jest się bohaterem. A co do losu… Wiadomo, jak jest z tym przysłowiowym pieskim życiem. 

Ostatnio najwięcej czasu pochłaniają mi obowiązki związane z pilnowaniem domu. Szkoda mi trochę okresu beztroskich szczenięcych zabaw, ale jednocześnie cieszę się, że zostałem już doceniony jako poważny i odpowiedzialny pies. Przełom nastąpił pewnej nocy, gdy mój pan wrócił z Warszawy, gdzie kupował książki do antykwariatu i zastał mnie śpiącego w kuchni. Pani tłumaczyła mu, że mnie jest tam cieplutko, milutko i bezpiecznie, ale pan był nieprzejednany: pies ma spędzać noc na podwórku, żeby odstraszać nieproszonych gości!

Po cichu przyznam się jednak, że najbardziej lubię całodzienne albo nawet dwudniowe wyjazdy mojego pana po zakupy książkowe. Wtedy na dłużej bywam spuszczany z łańcucha, mogę pobiegać sobie po firmowych pomieszczeniach, odświeżyć wspomnienia znanych z dzieciństwa zapachów, a nawet – oby tylko mój pan, czytając to nie dostał apopleksji albo zawału – wyleguję się na fotelu w jego gabinecie.

Dlatego jeśli mnie trochę lubicie i życzycie mi dobrze, zainteresujcie się poważnie skupem książek przez Antykwariat Tezeusza. Nasz nowy firmowy samochód dojedzie do każdego miejsca w Polsce. Wystarczy zadzwonić na numer 698 110 400 lub 18 33 13 613 z propozycją sprzedaży interesującego księgozbioru. Można też przesłać listę książek do wyceny na adres zakupy@tezeusz.pl.

A my z panią będziemy wiedzieli, jak dobrze wykorzystać letnie popołudnia i wieczory, które spędzimy razem w antykwariacie podczas handlowych podróży pana. 


czwartek, 22 marca 2012

Sam nie wiem, czy cierpię


Nie podpisaliście się pod moją petycją przeciwko uwięzieniu mnie na łańcuchu… Pozostało mi udać się na emigrację wewnętrzną, gdzie przebywałem ponad miesiąc.

DZISIAJ JEDNAK NASTĄPIŁ TEN PRZEŁOMOWY MOMENT!!! Przed obiadem Pani i Pan wybrali się do naszej metropolii Mszany Dolnej i w miejscowym sklepie zoologicznym kupili mi nową obróżkę, łańcuch, komplet misek oraz kilka suszonych kości dla poprawienia swojego image’u. Po obiedzie z pobliskiego sklepu z wyrobami drzewnymi przywieziono moją budę. Oczywiście z zielonym dachem, bo tak im estetycznie pasowało do dachu domu i ogrodzenia. Na koniec moja ulubienica Basia (miłość musi niekiedy wiele wybaczyć…) znowu pojechała do metropolii i przywiozła metalowy hak, do którego przymocowano łańcuch. Wreszcie prawie wszyscy pracownicy antykwariatu zebrali się i komisyjnie zawiesili mnie na łańcuchu przy nowej budzie.

Swoją drogą było to całkiem przyjemne – wszyscy nagle skupili na mnie swoją uwagę i w ten piękny słoneczny dzień stałem się prawdziwą GWIAZDĄ. Nawet pan listonosz obejrzał moją budę i uznał, że będzie mi bardzo dobrze.

No, może… Zobaczymy…

Na razie wyglądam tak:



Mój Pan powiedział, że tak skończą wszyscy jego pracownicy, którzy będą zachowywali się zbyt spontanicznie. Bardzo dobry pomysł. Będą mieli czas na refleksję o skutkach braku poparcia dla mojego słusznego protestu i powiedzmy wprost – o skutkach zaniechania obrony prawdziwej wolności.

Ja tymczasem z nudów, jakie już zaczynają mnie ogarniać przy tej mojej budzie, wrócę chyba do swoich obowiązków specjalisty do spraw marketingu i promocji.

Ostatnio w naszym antykwariacie pojawiło się sporo książek z zupełnie nowych dziedzin. Mamy sporo książek technicznych, medycznych, przyrodniczych, matematycznych itp.

A skoro już mówimy o budzie – to oczywiście Budownictwo ogólne Wacława Żenczykowskiego, t. I – IV. Budujcie sobie te budy, budujcie…


środa, 15 lutego 2012

Przerywam strajk protestacyjny


Moi fani zauważyli z pewnością, że  nie pisałem przez prawie dwa tygodnie. Powodem był strajk protestacyjny, który podjąłem, gdy usłyszałem, że Pan zakupi dla mnie budę i zostanę przy niej uwiązany na łańcuchu, abym nie przeszkadzał pracownikom i nie psuł wizerunku firmy, znosząc skarby z całego podwórka pod jej drzwi.

W pierwszej chwili byłem po prostu zaskoczony. Czy mój Pan zmienił swoje poglądy aż tak radykalnie, zastępując wyznawane za młodu hasła „Wolności i Pokoju” przerażającą ideologią budy i łańcucha? Nie chciało mi się w to wierzyć, chociaż moja Pani wyjaśniała mi, że jak poucza historia, w taki właśnie sposób ewoluowały poglądy większości rewolucjonistów co najmniej od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Przytaczane przez Panią historyczne analogie nie uspokoiły mnie bynajmniej, a nawet podsyciły moje oburzenie.  

Decyzji o strajku nie podjąłem pochopnie. Wysłuchałem najpierw opinii Pana Listonosza, który jest wielkim miłośnikiem zwierząt i dzięki któremu znalazłem się w Antykwariacie Tezeusza. Otóż Pan Listonosz przypomniał mojej Pani, że według nowej Ustawy o ochronie zwierząt, obowiązującej od 1 stycznia 2012 r., „uwięź, na której trzymane będzie zwierzę, nie będzie mogła być krótsza niż 3 metry”, a ponadto „nie będzie można trzymać zwierząt na uwięzi dłużej niż 12 godzin albo w sposób powodujący cierpienie”. W moim przypadku cierpienie spowodowałoby pozostawanie na uwięzi nawet przez 15 minut. Brawa dla ustawodawcy, że w przeciwieństwie do mojego Pana potrafił docenić subtelność psich odczuć!

Postanowiłem przerwać strajk z dwóch powodów. Po pierwsze, chciałbym na tym firmowym blogu otwarcie i czynnie sprzeciwić się wystawianiu przez moją firmę książek, z których treścią nie mogę się w żadnym wypadku zgodzić. Konkretnie chodzi o książkę na temat amatorskiego szkolenia psów, czyli mówiąc wprost i brutalnie – tresury. Z mojego punktu widzenia tego rodzaju praktyki ubliżają naszej psiej godności. No, przynajmniej mojej, bo jeżeli inni koledzy chcą zaspokajać swoje życiowe ambicje poprzez niewolnicze posłuszeństwo, to już ich sprawa. Ja nie zamierzam poddawać się żadnemu szkoleniu, a gdy znajdę tę książkę gdzieś na półce, to na pewno dołożę wszelkich starań, aby wyeliminować ją z dalszego czytelniczego obiegu. Na szczęście zęby mam dosyć ostre.



Drugim powodem przerwania strajku jest wybór innej formy protestu. Postanowiłem mianowicie poprosić przyjazne mi osoby, aby podpisały się pod moją petycją w sprawie łańcuchowego zniewolenia i ubezwłasnowolnienia. Jeżeli dobrze mi życzycie, jeżeli solidaryzujecie się ze mną, a nie z różnymi wrogimi siłami, chcącymi pozbawić mnie młodzieńczej radości życia – napiszcie parę ciepłych słów w komentarzu do tego wpisu lub na facebookowej stronie Antykwariatu Tezeusza. Nie wiem, czy to wpłynie na zmianę decyzji mojego Pana, ale ja na pewno będę wdzięczny za każdy głos poparcia.  



czwartek, 2 lutego 2012

Miałem w zębach podziękowania od Klientów…


Moja Pani jest ze mnie dumna, ponieważ bardzo jej pomagam znajdować przedmioty, które upadają na podłogę i chcą zawieruszyć się w jakimś kącie. Chwytam taki przedmiot szybko w zęby, a potem pozwalam go sobie odebrać, bo wiem, że zostanę za to pochwalony, a może nawet dostanę jakiś smakołyk, jeżeli akurat zdarzenie przytrafi się w kuchni. Uwielbiam tarmosić w zębach różne rzeczy, a Pani umiejętnie to zagospodarowała i ma teraz ze mnie duży pożytek.

Muszę się jednak szczerze przyznać, że nie zawsze te moje drobne namiętności dają się opanować na tyle, aby przynosić dobre skutki. Trudno mi zwłaszcza powstrzymać się od targania papierów, które moja Pani broni przede mną z dziwnym i godnym lepszej sprawy uporem. Ostatnio na przykład wykorzystałem jej chwilę nieuwagi i zająłem się pewną kartką, niezwykle ponętnie rozłożoną na parapecie obok biurka. Okazało się, że były to podziękowania od Klientów z Rabki, którzy sprzedali naszemu antykwariatowi duży i wartościowy księgozbiór.



Pokazuję Wam dzisiaj ten list, ponieważ moja Pani kazała mi w imieniu całego zespołu Antykwariatu Tezeusza przekazać serdeczne pozdrowienia jego autorom, Państwu Małgorzacie i Markowi Kapłonom. Merdam więc przyjaźnie ogonem w kierunku Rabki. Przy okazji zachęcam moich bardziej dociekliwych Czytelników, aby przyjrzeli się temu zdjęciu dokładnie, bo mają niepowtarzalną okazję zobaczyć delikatne ślady moich zdrowych i silnych zębów.

I chyba tych zębów niektórzy mi zazdroszczą… Tym tylko mogę wytłumaczyć sobie propozycję, która dzisiaj padła (przez wrodzoną taktowność nie powiem, czyja to była propozycja), aby wysłać mnie w paczce jako gratis od firmy do któregoś z naszych Klientów. Owszem, nie mam nic przeciwko podróżom, poznawaniu nowych miejsc i ludzi. Niestosowny wydaje mi się jednak pomysł wyruszenia w szeroki świat podczas dwudziestostopniowego mrozu.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Przyjąłem pierwszą wizytę


Świadom swoich towarzyskich obowiązków powitałem dziś w Antykwariacie Tezeusza ( a dokładnie na jego podwórku ) kolegę Czarka, miejscowego arystokratę rasy prawie yorkshire terrier. Uczyniłem to bez większego entuzjazmu. Bo jak można odczuwać sympatię wobec zarozumialca, który nie zapowiedziawszy wcześniej wizyty, zaczyna panoszyć się nagle jak u siebie? Moim zdaniem zachowałem się jednak w tej sytuacji z dużą osobistą godnością, którą moja Pani uznała, niestety, za tchórzostwo. Przyswoiłem sobie wskutek tego bolesną prawdę, że w najbardziej heroicznych momentach naszego życia towarzyszy nam z reguły niezrozumienie najbliższych.

Pewnie interesuje Was, skąd wziął się w ogóle kolega Czarek? Otóż jego pani wyprowadziła go na spacer w okolice naszego antykwariatu i przy okazji zechciała do nas zajrzeć. Przeglądnęła znajdujące się w naszej ofercie książki kucharskie i kupiła nawet jedną za 8 zł. Najbardziej jednak interesowała ją nasza rozsuwana elektrycznie brama i nowe ogrodzenie. Wypytywała moją Panią, ile to wszystko kosztowało. A moja Pani – ani me, ani be, ani kukuryku. Zupełnie jak wtedy, gdy mój Pan pyta ją znienacka o stan naszych kont. Aż mi wstyd było za nią, że najprostszych liczb nie potrafi zapamiętać. A przecież nawet ja wiem, ile ta moja najdroższa psia buda na świecie kosztowała, tylko podobnie jak moja Pani nie potrafiłem tego w sposób zrozumiały wyartykułować.

Zofia Nałkowska napisała o pewnej osobie, że umiała we właściwym czasie złożyć i odebrać wizytę.  O mnie można z pewnością powiedzieć, że umiałem odebrać wizytę we właściwym czasie i w stosowny sposób. Co do kolegi Czarka… Ech, zajrzyjcie lepiej do „Słownika frazeologicznego” i zobaczcie, ile uroczych, a trochę już zapomnianych form wiąże się ze składaniem wizyt i w ogóle z życiem towarzyskim. Z przykrością zauważam, że zanikają one podobnie jak dobre maniery niektórych kolegów.

W Antykwariacie Tezeusza mamy obecnie cztery słowniki frazeologiczne, które nie tylko na tę okazję bardzo polecam.








piątek, 20 stycznia 2012

Mądrości kolegi Fafika, muł, który mówi, nosorożce, jeże…


Wcale nie szczekamy na karawany, aby się one zatrzymały. Chcemy tylko, żeby się chwilkę zastanowiły, czy naprawdę idą w dobrym kierunku.
Pies Fafik





Ależ ten „Przekrój” z 1957 roku prozwierzęcy!

Ludzie jakby niewiele mądrego mają do powiedzenia, ale jest muł, który mówi w opowiadaniu Davida Sterna, można dowiedzieć się, że nosorożec indyjski (Rhinoceros unicornis L.) zamieszkuje wyłącznie Azję Południową, a fukanie „jest swoistą mową jeża zdenerwowanego, przestraszonego czy chcącego opędzić się przed natarczywością”.

Aż chce się powtórzyć za kolegą Fafikiem westchnienie ponadczasowe zresztą: „Czy nie czas już założyć Towarzystwo Opieki nad Ludźmi?

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Życzenia dla Basi


Dziś niczego nie będę reklamował.

Złoże natomiast serdeczne życzenia Basi z okazji jej ślubu, który odbył się w minioną sobotę. Basia to ta moja wielbicielka, która robi mi piękne zdjęcia. I jeszcze zajmuje się marketingiem w Antykwariacie Tezeusza, czyli między innymi obsługuje naszą firmową stronę Facebooka i wysyła prezenty do zwycięzców naszych konkursów.



Basiu! Razem z całą ekipą Antykwariatu Tezeusza życzę Tobie i Twojemu Mężowi, aby Wasze życie było zawsze takie słodkie, jak ten kawałek weselnego tortu, którym zostałem dzisiaj poczęstowany.


sobota, 14 stycznia 2012

Nowe zapachy w antykwariacie


Dziwicie się pewnie, dlaczego od jakiegoś czasu nic nie pisałem. Myślicie, że to z powodu wrodzonego lenistwa? Otóż nie! Powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie. Nie wyobrażacie sobie nawet, ile miałem ostatnio interesujących przeżyć.

Wszystko przez pana Wiesia, który w połowie grudnia zaczął współpracować z naszym antykwariatem i od razu wprowadził ważne zmiany. Zaczęło się od tego, że w pudłach na strychu zaczął wynajdywać cenne książki, które inni wcześniej odłożyli już prawie na makulaturę. Ja zresztą też zapoznałem się wcześniej z tymi książkami i przyznaję ze wstydem, że mimo mojego znakomitego węchu nie wyczułem w nich nic wartościowego.

Prawdziwa rewolucja zaczęła się jednak, gdy pan Wiesiu przywiózł pełny bagażnik książek naprawdę starych, bo niektóre pochodzą nawet sprzed 150 lat. Potem przekonał nas, że w porządnym antykwariacie powinno się sprzedawać nie tylko książki używane sprzed kilku czy kilkunastu lat, ale też cudeńka o wartości muzealnej, choćby nawet zawierały nieprzydatne dziś informacje, były obrzydliwie zakurzone albo drukowane gotykiem nieczytelnym dla większości współczesnych. 

Odpędzano mnie trochę od tych skarbów, ale moja miłość do książek zwyciężyła. Okazałem się nawet sprytniejszy od mojego wybitnie sprytnego Pana, który zabronił mnie wpuszczać do domu przez firmowe drzwi. Wpatrzeni w ekrany komputerów pracownicy przestrzegali posłusznie tego zakazu i przez parę dni dziwili się, że mimo zamkniętych drzwi widzą mnie nagle wśród półek z książkami. Dopiero Pani domyśliła się, że skaczę na klamkę, wchodzę podtrzymując drzwi łapką, a potem one zamykają się już samoczynnie.

No i dzięki temu mogłem zapoznać się z najstarszymi zasobami naszego antykwariatu. Spośród nich chciałbym Wam dziś kilka polecić.



Taki na przykład pięknie oprawiony w skórę niemiecki modlitewnik z 1837 roku. Nawet sobie nie wyobrażacie, ile nazbierał w sobie zapachów. Niektóre trochę przypominają naszą kuchnię, bo zapewne tej książeczki używała jakaś pobożna niewiasta. Ale jest też zapach palonego kadzidła, woskowych świec i słodkawego fajkowego dymu. Zdaje mi się, że znalazłem również zapach innego psa i spoconego końskiego grzbietu. Radość może dawać samo snucie domysłów, jakie były losy tego modlitewnika.



Albo inna niemiecka książka – pochodzący z 1943 roku przewodnik po Generalnej Guberni z wieloma ciekawymi mapami. Pachnie wodą kolońską i biurowo-bibliotecznym kurzem. Acha, jest jeszcze nutka zapachowa piwa i mocnej, dobrze zaparzonej herbaty. Wyraźnie męskie trofeum.



Mamy też coś w ulubionym języku mojej Pani, czyli po francusku. Są to trzy tomy z pierwszej dwunastotomowej edycji „Historii rewolucji francuskiej”, której autorem był francuski działacz socjalistyczny Louis Blanc. Dużo papierosowego dymu, zapach czarnego chleba i czosnku  - pewnie jakiś rewolucjonista czytywał to w więziennej celi. (Moja Pani kazała dopisać informację dla ewentualnych nabywców, żeby tym czosnkiem nie przejmowali się za bardzo, bo to tylko ja wyczuwam moim subtelnym psim węchem).



Teraz coś po polsku, żeby nie posądzono mnie o kosmopolityzm albo coś jeszcze gorszego. Ten słownik pachnie średnio ciekawie: trochę dobrze wypastowaną podłogą, trochę kurzem bibliotecznym i jeszcze może pelargoniami, ale pokazują go, ponieważ zyskał już sobie duże zainteresowanie naszych Szanownych Klientów. W ciągu tygodnia pytały o niego cztery osoby. Jeżeli Wam się podoba, to radzę pośpieszyć się z zakupami!



I jeszcze pierwsze wydanie „Starożytności bajecznej” Tadeusza Zielińskiego. Pieczątka pokazuje, że należała do dr. med. W. Hertyka, więc nic dziwnego, że wyczuwam wyraźnie zapach lekarstw, a nawet ludzkiego potu i krwi. Właściwie to najwyraźniejszy jest zapach krwi, mocnej kawy, lampy naftowej i pistoletu. Cóż, może historia właścicieli tej książki nie była wcale bajeczna…
  

sobota, 7 stycznia 2012

Idylla maleńka taka


Mój Pan, który nie przepada za kotem Tezeuszem (wobec mnie na szczęście żywi zupełnie inne uczucia, które określa jako „miłość przez łzy”), poinformował Panią z pewną nutką satysfakcji i nieukrywaną denuncjatorską żarliwością: „Widziałem, jak kocur zjadał ptaka”. Pani, nie zatrzymując się ani na moment i nie odstawiając miski, w której niosła właśnie na strych wypraną bieliznę, odpowiedziała beznamiętnie: „Przecież to normalne”.

Wtedy zrodziło się we mnie nieprzyzwoicie wręcz śmiałe podejrzenie, że mój Pan, który jest naprawdę ogromnie mądry, nie zna uroczego i dość popularnego wierszyka:

Idylla maleńka taka:
Wróbel połyka robaka,
Wróbla kot dusi niecnota,
Pies chętnie rozdziera kota,
Psa wilk z lubością pożera,
Wilka zadławia pantera.
Panterę lew rwie na ćwierci,
Lwa - człowiek; a sam, po śmierci
Staje się łupem robaka.
Idylla maleńka taka.

I to jest głęboka prawda o rzeczywistości. Ja wprawdzie nie rozdzieram kota Tezeusza i nawet wylizuję mu uszy w dowód przyjaźni. Najwyżej od czasu do czasu dla zabawy froteruję nim podłogę albo muszę na niego poszczekać, gdy wyjada za dużo ze wspólnej miski. Ale my jesteśmy chyba wyjątkiem, który potwierdza regułę. A o tym, że psa wilk z lubością pożera, wiem z historii naszego domu. Heksia, moja słynna i zasłużona poprzedniczka na stanowisku naczelnego psa Domu Tezeusza, zginęła, niestety, pewnej letniej nocy, rozszarpana przez grasujące w pobliżu wilki. Wskutek tego jednak moja Pani zmobilizowała się, znalazła sponsora i mamy teraz wspaniałe ogrodzenie, o którym mój Pan mówi: „Najdroższa psia buda, jaką widziałem w życiu”.

Dodam jeszcze, że w przeciwieństwie do żarłocznego kocura Tezeusza nie jadam ptaków. Mam po prostu bardziej wyrafinowane potrzeby smakowe. I niech mi nikt nie imputuje, że zaniechałem daremnych podskoków jak pewien lis z bajki La Fontaine’a. Myliłby się bardzo, kto by tak pomyślał. Na dowód przytoczę słowa mojej Pani: „Rambo skacze tak wysoko, ze już niedługo zacznie fruwać”.

Miło nam się gawędzi, ale na myśl o nadchodzącym obiedzie przypomniałem sobie również, że mój worek z suchą karmą kończy się, a ja jestem przecież w pracy i powinienem zarabiać na nowy, reklamując książki Antykwariatu Tezeusz. Zatem do dzieła!


Ten album o zwierzętach z pradawnych czasów polecam nie tylko miłośnikom dinozaurów.  Dla miłośników sztuki jest to również smakowity kąsek ze względu na bogaty wybór rycin znanego czeskiego malarza i ilustratora Zdenka Buriana. Książka jest napisana w języku niemieckim, ale moja Pani twierdzi, że stylem bardzo prostym i łatwo zrozumiałym nawet dla średniozaawansowanych. 

wtorek, 3 stycznia 2012

Grzeczny Rambo

Dzisiaj zdarzyło się tyle interesujących rzeczy, że jestem zbyt rozkojarzony, aby napisać coś mądrego, więc tylko zamieszczę najnowsze zdjęcia, które zrobiła mi moja wielbicielka Basia.

Mam nadzieję, że mój Pan nie obejrzy tego blogowego wpisu, bo mógłby mieć wątpliwości, czy jego personel właściwie wykorzystuje służbowy sprzęt w godzinach pracy firmy.






Ale że jestem przystojniak - to fakt. No, nie da się po prostu ukryć!

niedziela, 1 stycznia 2012

Przetrwaliśmy Sylwestra! I co dalej?


To pierwsza sylwestrowa noc w moim krótkim życiu. Nie jestem zachwycony. Błyski i huki wystrzałów były tak straszne, że nie pomogło nawet schowanie się pod kołdrę. Kot opowiadał, ze miał jeszcze gorzej, bo wieczorem wybrał się jak zwykle na spacer i to całe zamieszanie spotkało go gdzieś na otwartej przestrzeni. Nie dość, że hałaśliwie, to jeszcze zimno.

Prawdę mówiąc, nie rozumiem, o co tym ludziom chodzi. Najpierw przez tydzień przygotowują się do sylwestrowych szaleństw, wymieniają się niezawodnymi ponoć sposobami na kaca, a potem nie śpią prawie całą noc, budzą tych, którzy jak ja chcieliby spokojnie spać i jeszcze w noworoczny poranek wstają późno z bólem głowy i/albo innymi nieprzyjemnymi dolegliwościami.

Nawet mój rozsądny skądinąd Pan kazał mi napisać dzisiaj coś na temat kaca. A co ja mogę napisać? Nie mam doświadczeń pewnego jamnika, który w każdego Sylwestra wsadza nos do kieliszków z szampanem, a potem zasypia w kącie pokoju i budzi się dopiero w noworoczne popołudnie. Nie będę też reklamował książki Przepisy na kaca, bo po pierwsze, zrobili to wcześniej inni pracownicy naszego antykwariatu, po drugie, teraz byłaby to już musztarda po obiedzie, a po trzecie, znam jedyny niezawodny sposób na kaca – zachować jak ja całkowitą abstynencję.

Tak, tak, należy brać ze mnie przykład. Nie skosztowałem wczoraj ani grama alkoholu i dziś wstałem o siódmej rano zdrowiusieńki, rześki, gotowy do obszczekiwania sylwestrowych gości z sąsiednich domków letniskowych albo ze schroniska na Lubogoszczy. I jeszcze obejrzałem sobie wyjątkowo piękny wschód słońca nad lekko zaśnieżonymi górami.

*

Pozostając w tak znakomitym nastroju, zdrowy na ciele i umyśle, mogę przyznać nagrodę w moim ogłoszonym przed świętami konkursie. Obiecaną książkę „Psy rasowe” otrzymuje pani Anna Kotwica, której poemat na moją cześć zamieściłem w poprzednim wpisie blogowym. Pani Anno, dziękuję zwłaszcza, że zwróciła Pani uwagę na mój biały krawacik i w ogóle na to, jakim jestem przystojniakiem. No, może jeszcze należało rozwinąć dokładniej temat moich wyjątkowo pięknych uszu, z których jestem bardzo dumny – ale nie wypada za wiele wymagać. Proszę przesłać swoje dane na adres antykwariat@tezeusz.pl, aby pracownicy antykwariatu mogli zająć się wysyłką nagrody.

Wprawdzie konkurs został zamknięty, ale nie zamierzam ograniczać osób, którym w przyszłości przyjdzie ochota pisać panegiryki na moją cześć. Przeciwnie, bardzo zachęcam i obiecuję, że w zasobach antykwariatu znajdę dla nich jakąś drobną rekompensatę. 

*

I jeszcze jedna ważna sprawa, o której prawie zapomniałem: w Nowym Roku 2012 życzę wszystkim samych radosnych chwil - nie tylko w towarzystwie książek z Antykwariatu Tezeusza. Do życzeń dołącza się oczywiście kot Tezeusz i odpoczywająca po Sylwestrze reszta personelu.