Dziwicie się pewnie, dlaczego od jakiegoś czasu nic nie
pisałem. Myślicie, że to z powodu wrodzonego lenistwa? Otóż nie! Powiedziałbym
nawet, że wręcz przeciwnie. Nie wyobrażacie sobie nawet, ile miałem ostatnio
interesujących przeżyć.
Wszystko przez pana Wiesia, który w połowie grudnia zaczął
współpracować z naszym antykwariatem i od razu wprowadził ważne zmiany. Zaczęło
się od tego, że w pudłach na strychu zaczął wynajdywać cenne książki, które
inni wcześniej odłożyli już prawie na makulaturę. Ja zresztą też zapoznałem się
wcześniej z tymi książkami i przyznaję ze wstydem, że mimo mojego znakomitego
węchu nie wyczułem w nich nic wartościowego.
Prawdziwa rewolucja zaczęła się jednak, gdy pan Wiesiu
przywiózł pełny bagażnik książek naprawdę starych, bo niektóre pochodzą nawet
sprzed 150 lat. Potem przekonał nas, że w porządnym antykwariacie powinno się
sprzedawać nie tylko książki używane sprzed kilku czy kilkunastu lat, ale też cudeńka
o wartości muzealnej, choćby nawet zawierały nieprzydatne dziś informacje, były
obrzydliwie zakurzone albo drukowane gotykiem nieczytelnym dla większości
współczesnych.
Odpędzano mnie trochę od tych skarbów, ale moja miłość do
książek zwyciężyła. Okazałem się nawet sprytniejszy od mojego wybitnie sprytnego
Pana, który zabronił mnie wpuszczać do domu przez firmowe drzwi. Wpatrzeni w
ekrany komputerów pracownicy przestrzegali posłusznie tego zakazu i przez parę
dni dziwili się, że mimo zamkniętych drzwi widzą mnie nagle wśród półek z
książkami. Dopiero Pani domyśliła się, że skaczę na klamkę, wchodzę
podtrzymując drzwi łapką, a potem one zamykają się już samoczynnie.
No i dzięki temu mogłem zapoznać się z najstarszymi zasobami naszego antykwariatu. Spośród nich chciałbym Wam dziś kilka polecić.
Taki na przykład pięknie oprawiony w skórę niemiecki
modlitewnik z 1837 roku. Nawet sobie nie wyobrażacie, ile nazbierał w sobie
zapachów. Niektóre trochę przypominają naszą kuchnię, bo zapewne tej książeczki
używała jakaś pobożna niewiasta. Ale jest też zapach palonego kadzidła,
woskowych świec i słodkawego fajkowego dymu. Zdaje mi się, że znalazłem również
zapach innego psa i spoconego końskiego grzbietu. Radość może dawać samo snucie
domysłów, jakie były losy tego modlitewnika.
Albo inna niemiecka książka – pochodzący z 1943 roku
przewodnik po Generalnej Guberni z wieloma ciekawymi mapami. Pachnie wodą
kolońską i biurowo-bibliotecznym kurzem. Acha, jest jeszcze nutka zapachowa
piwa i mocnej, dobrze zaparzonej herbaty. Wyraźnie męskie trofeum.
Mamy też coś w ulubionym języku mojej Pani, czyli po
francusku. Są to trzy tomy z pierwszej dwunastotomowej edycji „Historii
rewolucji francuskiej”, której autorem był francuski działacz socjalistyczny
Louis Blanc. Dużo papierosowego dymu, zapach czarnego chleba i czosnku - pewnie jakiś rewolucjonista czytywał to w
więziennej celi. (Moja Pani kazała dopisać informację dla ewentualnych
nabywców, żeby tym czosnkiem nie przejmowali się za bardzo, bo to tylko ja
wyczuwam moim subtelnym psim węchem).
Teraz coś po polsku, żeby nie posądzono mnie o kosmopolityzm
albo coś jeszcze gorszego. Ten słownik pachnie średnio ciekawie: trochę dobrze
wypastowaną podłogą, trochę kurzem bibliotecznym i jeszcze może pelargoniami,
ale pokazują go, ponieważ zyskał już sobie duże zainteresowanie naszych
Szanownych Klientów. W ciągu tygodnia pytały o niego cztery osoby. Jeżeli Wam
się podoba, to radzę pośpieszyć się z zakupami!
I jeszcze pierwsze wydanie „Starożytności bajecznej”
Tadeusza Zielińskiego. Pieczątka pokazuje, że należała do dr. med. W. Hertyka,
więc nic dziwnego, że wyczuwam wyraźnie zapach lekarstw, a nawet ludzkiego potu
i krwi. Właściwie to najwyraźniejszy jest zapach krwi, mocnej kawy, lampy
naftowej i pistoletu. Cóż, może historia właścicieli tej książki nie była wcale
bajeczna…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz