sobota, 14 stycznia 2012

Nowe zapachy w antykwariacie


Dziwicie się pewnie, dlaczego od jakiegoś czasu nic nie pisałem. Myślicie, że to z powodu wrodzonego lenistwa? Otóż nie! Powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie. Nie wyobrażacie sobie nawet, ile miałem ostatnio interesujących przeżyć.

Wszystko przez pana Wiesia, który w połowie grudnia zaczął współpracować z naszym antykwariatem i od razu wprowadził ważne zmiany. Zaczęło się od tego, że w pudłach na strychu zaczął wynajdywać cenne książki, które inni wcześniej odłożyli już prawie na makulaturę. Ja zresztą też zapoznałem się wcześniej z tymi książkami i przyznaję ze wstydem, że mimo mojego znakomitego węchu nie wyczułem w nich nic wartościowego.

Prawdziwa rewolucja zaczęła się jednak, gdy pan Wiesiu przywiózł pełny bagażnik książek naprawdę starych, bo niektóre pochodzą nawet sprzed 150 lat. Potem przekonał nas, że w porządnym antykwariacie powinno się sprzedawać nie tylko książki używane sprzed kilku czy kilkunastu lat, ale też cudeńka o wartości muzealnej, choćby nawet zawierały nieprzydatne dziś informacje, były obrzydliwie zakurzone albo drukowane gotykiem nieczytelnym dla większości współczesnych. 

Odpędzano mnie trochę od tych skarbów, ale moja miłość do książek zwyciężyła. Okazałem się nawet sprytniejszy od mojego wybitnie sprytnego Pana, który zabronił mnie wpuszczać do domu przez firmowe drzwi. Wpatrzeni w ekrany komputerów pracownicy przestrzegali posłusznie tego zakazu i przez parę dni dziwili się, że mimo zamkniętych drzwi widzą mnie nagle wśród półek z książkami. Dopiero Pani domyśliła się, że skaczę na klamkę, wchodzę podtrzymując drzwi łapką, a potem one zamykają się już samoczynnie.

No i dzięki temu mogłem zapoznać się z najstarszymi zasobami naszego antykwariatu. Spośród nich chciałbym Wam dziś kilka polecić.



Taki na przykład pięknie oprawiony w skórę niemiecki modlitewnik z 1837 roku. Nawet sobie nie wyobrażacie, ile nazbierał w sobie zapachów. Niektóre trochę przypominają naszą kuchnię, bo zapewne tej książeczki używała jakaś pobożna niewiasta. Ale jest też zapach palonego kadzidła, woskowych świec i słodkawego fajkowego dymu. Zdaje mi się, że znalazłem również zapach innego psa i spoconego końskiego grzbietu. Radość może dawać samo snucie domysłów, jakie były losy tego modlitewnika.



Albo inna niemiecka książka – pochodzący z 1943 roku przewodnik po Generalnej Guberni z wieloma ciekawymi mapami. Pachnie wodą kolońską i biurowo-bibliotecznym kurzem. Acha, jest jeszcze nutka zapachowa piwa i mocnej, dobrze zaparzonej herbaty. Wyraźnie męskie trofeum.



Mamy też coś w ulubionym języku mojej Pani, czyli po francusku. Są to trzy tomy z pierwszej dwunastotomowej edycji „Historii rewolucji francuskiej”, której autorem był francuski działacz socjalistyczny Louis Blanc. Dużo papierosowego dymu, zapach czarnego chleba i czosnku  - pewnie jakiś rewolucjonista czytywał to w więziennej celi. (Moja Pani kazała dopisać informację dla ewentualnych nabywców, żeby tym czosnkiem nie przejmowali się za bardzo, bo to tylko ja wyczuwam moim subtelnym psim węchem).



Teraz coś po polsku, żeby nie posądzono mnie o kosmopolityzm albo coś jeszcze gorszego. Ten słownik pachnie średnio ciekawie: trochę dobrze wypastowaną podłogą, trochę kurzem bibliotecznym i jeszcze może pelargoniami, ale pokazują go, ponieważ zyskał już sobie duże zainteresowanie naszych Szanownych Klientów. W ciągu tygodnia pytały o niego cztery osoby. Jeżeli Wam się podoba, to radzę pośpieszyć się z zakupami!



I jeszcze pierwsze wydanie „Starożytności bajecznej” Tadeusza Zielińskiego. Pieczątka pokazuje, że należała do dr. med. W. Hertyka, więc nic dziwnego, że wyczuwam wyraźnie zapach lekarstw, a nawet ludzkiego potu i krwi. Właściwie to najwyraźniejszy jest zapach krwi, mocnej kawy, lampy naftowej i pistoletu. Cóż, może historia właścicieli tej książki nie była wcale bajeczna…
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz