poniedziałek, 23 stycznia 2012

Przyjąłem pierwszą wizytę


Świadom swoich towarzyskich obowiązków powitałem dziś w Antykwariacie Tezeusza ( a dokładnie na jego podwórku ) kolegę Czarka, miejscowego arystokratę rasy prawie yorkshire terrier. Uczyniłem to bez większego entuzjazmu. Bo jak można odczuwać sympatię wobec zarozumialca, który nie zapowiedziawszy wcześniej wizyty, zaczyna panoszyć się nagle jak u siebie? Moim zdaniem zachowałem się jednak w tej sytuacji z dużą osobistą godnością, którą moja Pani uznała, niestety, za tchórzostwo. Przyswoiłem sobie wskutek tego bolesną prawdę, że w najbardziej heroicznych momentach naszego życia towarzyszy nam z reguły niezrozumienie najbliższych.

Pewnie interesuje Was, skąd wziął się w ogóle kolega Czarek? Otóż jego pani wyprowadziła go na spacer w okolice naszego antykwariatu i przy okazji zechciała do nas zajrzeć. Przeglądnęła znajdujące się w naszej ofercie książki kucharskie i kupiła nawet jedną za 8 zł. Najbardziej jednak interesowała ją nasza rozsuwana elektrycznie brama i nowe ogrodzenie. Wypytywała moją Panią, ile to wszystko kosztowało. A moja Pani – ani me, ani be, ani kukuryku. Zupełnie jak wtedy, gdy mój Pan pyta ją znienacka o stan naszych kont. Aż mi wstyd było za nią, że najprostszych liczb nie potrafi zapamiętać. A przecież nawet ja wiem, ile ta moja najdroższa psia buda na świecie kosztowała, tylko podobnie jak moja Pani nie potrafiłem tego w sposób zrozumiały wyartykułować.

Zofia Nałkowska napisała o pewnej osobie, że umiała we właściwym czasie złożyć i odebrać wizytę.  O mnie można z pewnością powiedzieć, że umiałem odebrać wizytę we właściwym czasie i w stosowny sposób. Co do kolegi Czarka… Ech, zajrzyjcie lepiej do „Słownika frazeologicznego” i zobaczcie, ile uroczych, a trochę już zapomnianych form wiąże się ze składaniem wizyt i w ogóle z życiem towarzyskim. Z przykrością zauważam, że zanikają one podobnie jak dobre maniery niektórych kolegów.

W Antykwariacie Tezeusza mamy obecnie cztery słowniki frazeologiczne, które nie tylko na tę okazję bardzo polecam.








piątek, 20 stycznia 2012

Mądrości kolegi Fafika, muł, który mówi, nosorożce, jeże…


Wcale nie szczekamy na karawany, aby się one zatrzymały. Chcemy tylko, żeby się chwilkę zastanowiły, czy naprawdę idą w dobrym kierunku.
Pies Fafik





Ależ ten „Przekrój” z 1957 roku prozwierzęcy!

Ludzie jakby niewiele mądrego mają do powiedzenia, ale jest muł, który mówi w opowiadaniu Davida Sterna, można dowiedzieć się, że nosorożec indyjski (Rhinoceros unicornis L.) zamieszkuje wyłącznie Azję Południową, a fukanie „jest swoistą mową jeża zdenerwowanego, przestraszonego czy chcącego opędzić się przed natarczywością”.

Aż chce się powtórzyć za kolegą Fafikiem westchnienie ponadczasowe zresztą: „Czy nie czas już założyć Towarzystwo Opieki nad Ludźmi?

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Życzenia dla Basi


Dziś niczego nie będę reklamował.

Złoże natomiast serdeczne życzenia Basi z okazji jej ślubu, który odbył się w minioną sobotę. Basia to ta moja wielbicielka, która robi mi piękne zdjęcia. I jeszcze zajmuje się marketingiem w Antykwariacie Tezeusza, czyli między innymi obsługuje naszą firmową stronę Facebooka i wysyła prezenty do zwycięzców naszych konkursów.



Basiu! Razem z całą ekipą Antykwariatu Tezeusza życzę Tobie i Twojemu Mężowi, aby Wasze życie było zawsze takie słodkie, jak ten kawałek weselnego tortu, którym zostałem dzisiaj poczęstowany.


sobota, 14 stycznia 2012

Nowe zapachy w antykwariacie


Dziwicie się pewnie, dlaczego od jakiegoś czasu nic nie pisałem. Myślicie, że to z powodu wrodzonego lenistwa? Otóż nie! Powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie. Nie wyobrażacie sobie nawet, ile miałem ostatnio interesujących przeżyć.

Wszystko przez pana Wiesia, który w połowie grudnia zaczął współpracować z naszym antykwariatem i od razu wprowadził ważne zmiany. Zaczęło się od tego, że w pudłach na strychu zaczął wynajdywać cenne książki, które inni wcześniej odłożyli już prawie na makulaturę. Ja zresztą też zapoznałem się wcześniej z tymi książkami i przyznaję ze wstydem, że mimo mojego znakomitego węchu nie wyczułem w nich nic wartościowego.

Prawdziwa rewolucja zaczęła się jednak, gdy pan Wiesiu przywiózł pełny bagażnik książek naprawdę starych, bo niektóre pochodzą nawet sprzed 150 lat. Potem przekonał nas, że w porządnym antykwariacie powinno się sprzedawać nie tylko książki używane sprzed kilku czy kilkunastu lat, ale też cudeńka o wartości muzealnej, choćby nawet zawierały nieprzydatne dziś informacje, były obrzydliwie zakurzone albo drukowane gotykiem nieczytelnym dla większości współczesnych. 

Odpędzano mnie trochę od tych skarbów, ale moja miłość do książek zwyciężyła. Okazałem się nawet sprytniejszy od mojego wybitnie sprytnego Pana, który zabronił mnie wpuszczać do domu przez firmowe drzwi. Wpatrzeni w ekrany komputerów pracownicy przestrzegali posłusznie tego zakazu i przez parę dni dziwili się, że mimo zamkniętych drzwi widzą mnie nagle wśród półek z książkami. Dopiero Pani domyśliła się, że skaczę na klamkę, wchodzę podtrzymując drzwi łapką, a potem one zamykają się już samoczynnie.

No i dzięki temu mogłem zapoznać się z najstarszymi zasobami naszego antykwariatu. Spośród nich chciałbym Wam dziś kilka polecić.



Taki na przykład pięknie oprawiony w skórę niemiecki modlitewnik z 1837 roku. Nawet sobie nie wyobrażacie, ile nazbierał w sobie zapachów. Niektóre trochę przypominają naszą kuchnię, bo zapewne tej książeczki używała jakaś pobożna niewiasta. Ale jest też zapach palonego kadzidła, woskowych świec i słodkawego fajkowego dymu. Zdaje mi się, że znalazłem również zapach innego psa i spoconego końskiego grzbietu. Radość może dawać samo snucie domysłów, jakie były losy tego modlitewnika.



Albo inna niemiecka książka – pochodzący z 1943 roku przewodnik po Generalnej Guberni z wieloma ciekawymi mapami. Pachnie wodą kolońską i biurowo-bibliotecznym kurzem. Acha, jest jeszcze nutka zapachowa piwa i mocnej, dobrze zaparzonej herbaty. Wyraźnie męskie trofeum.



Mamy też coś w ulubionym języku mojej Pani, czyli po francusku. Są to trzy tomy z pierwszej dwunastotomowej edycji „Historii rewolucji francuskiej”, której autorem był francuski działacz socjalistyczny Louis Blanc. Dużo papierosowego dymu, zapach czarnego chleba i czosnku  - pewnie jakiś rewolucjonista czytywał to w więziennej celi. (Moja Pani kazała dopisać informację dla ewentualnych nabywców, żeby tym czosnkiem nie przejmowali się za bardzo, bo to tylko ja wyczuwam moim subtelnym psim węchem).



Teraz coś po polsku, żeby nie posądzono mnie o kosmopolityzm albo coś jeszcze gorszego. Ten słownik pachnie średnio ciekawie: trochę dobrze wypastowaną podłogą, trochę kurzem bibliotecznym i jeszcze może pelargoniami, ale pokazują go, ponieważ zyskał już sobie duże zainteresowanie naszych Szanownych Klientów. W ciągu tygodnia pytały o niego cztery osoby. Jeżeli Wam się podoba, to radzę pośpieszyć się z zakupami!



I jeszcze pierwsze wydanie „Starożytności bajecznej” Tadeusza Zielińskiego. Pieczątka pokazuje, że należała do dr. med. W. Hertyka, więc nic dziwnego, że wyczuwam wyraźnie zapach lekarstw, a nawet ludzkiego potu i krwi. Właściwie to najwyraźniejszy jest zapach krwi, mocnej kawy, lampy naftowej i pistoletu. Cóż, może historia właścicieli tej książki nie była wcale bajeczna…
  

sobota, 7 stycznia 2012

Idylla maleńka taka


Mój Pan, który nie przepada za kotem Tezeuszem (wobec mnie na szczęście żywi zupełnie inne uczucia, które określa jako „miłość przez łzy”), poinformował Panią z pewną nutką satysfakcji i nieukrywaną denuncjatorską żarliwością: „Widziałem, jak kocur zjadał ptaka”. Pani, nie zatrzymując się ani na moment i nie odstawiając miski, w której niosła właśnie na strych wypraną bieliznę, odpowiedziała beznamiętnie: „Przecież to normalne”.

Wtedy zrodziło się we mnie nieprzyzwoicie wręcz śmiałe podejrzenie, że mój Pan, który jest naprawdę ogromnie mądry, nie zna uroczego i dość popularnego wierszyka:

Idylla maleńka taka:
Wróbel połyka robaka,
Wróbla kot dusi niecnota,
Pies chętnie rozdziera kota,
Psa wilk z lubością pożera,
Wilka zadławia pantera.
Panterę lew rwie na ćwierci,
Lwa - człowiek; a sam, po śmierci
Staje się łupem robaka.
Idylla maleńka taka.

I to jest głęboka prawda o rzeczywistości. Ja wprawdzie nie rozdzieram kota Tezeusza i nawet wylizuję mu uszy w dowód przyjaźni. Najwyżej od czasu do czasu dla zabawy froteruję nim podłogę albo muszę na niego poszczekać, gdy wyjada za dużo ze wspólnej miski. Ale my jesteśmy chyba wyjątkiem, który potwierdza regułę. A o tym, że psa wilk z lubością pożera, wiem z historii naszego domu. Heksia, moja słynna i zasłużona poprzedniczka na stanowisku naczelnego psa Domu Tezeusza, zginęła, niestety, pewnej letniej nocy, rozszarpana przez grasujące w pobliżu wilki. Wskutek tego jednak moja Pani zmobilizowała się, znalazła sponsora i mamy teraz wspaniałe ogrodzenie, o którym mój Pan mówi: „Najdroższa psia buda, jaką widziałem w życiu”.

Dodam jeszcze, że w przeciwieństwie do żarłocznego kocura Tezeusza nie jadam ptaków. Mam po prostu bardziej wyrafinowane potrzeby smakowe. I niech mi nikt nie imputuje, że zaniechałem daremnych podskoków jak pewien lis z bajki La Fontaine’a. Myliłby się bardzo, kto by tak pomyślał. Na dowód przytoczę słowa mojej Pani: „Rambo skacze tak wysoko, ze już niedługo zacznie fruwać”.

Miło nam się gawędzi, ale na myśl o nadchodzącym obiedzie przypomniałem sobie również, że mój worek z suchą karmą kończy się, a ja jestem przecież w pracy i powinienem zarabiać na nowy, reklamując książki Antykwariatu Tezeusz. Zatem do dzieła!


Ten album o zwierzętach z pradawnych czasów polecam nie tylko miłośnikom dinozaurów.  Dla miłośników sztuki jest to również smakowity kąsek ze względu na bogaty wybór rycin znanego czeskiego malarza i ilustratora Zdenka Buriana. Książka jest napisana w języku niemieckim, ale moja Pani twierdzi, że stylem bardzo prostym i łatwo zrozumiałym nawet dla średniozaawansowanych. 

wtorek, 3 stycznia 2012

Grzeczny Rambo

Dzisiaj zdarzyło się tyle interesujących rzeczy, że jestem zbyt rozkojarzony, aby napisać coś mądrego, więc tylko zamieszczę najnowsze zdjęcia, które zrobiła mi moja wielbicielka Basia.

Mam nadzieję, że mój Pan nie obejrzy tego blogowego wpisu, bo mógłby mieć wątpliwości, czy jego personel właściwie wykorzystuje służbowy sprzęt w godzinach pracy firmy.






Ale że jestem przystojniak - to fakt. No, nie da się po prostu ukryć!

niedziela, 1 stycznia 2012

Przetrwaliśmy Sylwestra! I co dalej?


To pierwsza sylwestrowa noc w moim krótkim życiu. Nie jestem zachwycony. Błyski i huki wystrzałów były tak straszne, że nie pomogło nawet schowanie się pod kołdrę. Kot opowiadał, ze miał jeszcze gorzej, bo wieczorem wybrał się jak zwykle na spacer i to całe zamieszanie spotkało go gdzieś na otwartej przestrzeni. Nie dość, że hałaśliwie, to jeszcze zimno.

Prawdę mówiąc, nie rozumiem, o co tym ludziom chodzi. Najpierw przez tydzień przygotowują się do sylwestrowych szaleństw, wymieniają się niezawodnymi ponoć sposobami na kaca, a potem nie śpią prawie całą noc, budzą tych, którzy jak ja chcieliby spokojnie spać i jeszcze w noworoczny poranek wstają późno z bólem głowy i/albo innymi nieprzyjemnymi dolegliwościami.

Nawet mój rozsądny skądinąd Pan kazał mi napisać dzisiaj coś na temat kaca. A co ja mogę napisać? Nie mam doświadczeń pewnego jamnika, który w każdego Sylwestra wsadza nos do kieliszków z szampanem, a potem zasypia w kącie pokoju i budzi się dopiero w noworoczne popołudnie. Nie będę też reklamował książki Przepisy na kaca, bo po pierwsze, zrobili to wcześniej inni pracownicy naszego antykwariatu, po drugie, teraz byłaby to już musztarda po obiedzie, a po trzecie, znam jedyny niezawodny sposób na kaca – zachować jak ja całkowitą abstynencję.

Tak, tak, należy brać ze mnie przykład. Nie skosztowałem wczoraj ani grama alkoholu i dziś wstałem o siódmej rano zdrowiusieńki, rześki, gotowy do obszczekiwania sylwestrowych gości z sąsiednich domków letniskowych albo ze schroniska na Lubogoszczy. I jeszcze obejrzałem sobie wyjątkowo piękny wschód słońca nad lekko zaśnieżonymi górami.

*

Pozostając w tak znakomitym nastroju, zdrowy na ciele i umyśle, mogę przyznać nagrodę w moim ogłoszonym przed świętami konkursie. Obiecaną książkę „Psy rasowe” otrzymuje pani Anna Kotwica, której poemat na moją cześć zamieściłem w poprzednim wpisie blogowym. Pani Anno, dziękuję zwłaszcza, że zwróciła Pani uwagę na mój biały krawacik i w ogóle na to, jakim jestem przystojniakiem. No, może jeszcze należało rozwinąć dokładniej temat moich wyjątkowo pięknych uszu, z których jestem bardzo dumny – ale nie wypada za wiele wymagać. Proszę przesłać swoje dane na adres antykwariat@tezeusz.pl, aby pracownicy antykwariatu mogli zająć się wysyłką nagrody.

Wprawdzie konkurs został zamknięty, ale nie zamierzam ograniczać osób, którym w przyszłości przyjdzie ochota pisać panegiryki na moją cześć. Przeciwnie, bardzo zachęcam i obiecuję, że w zasobach antykwariatu znajdę dla nich jakąś drobną rekompensatę. 

*

I jeszcze jedna ważna sprawa, o której prawie zapomniałem: w Nowym Roku 2012 życzę wszystkim samych radosnych chwil - nie tylko w towarzystwie książek z Antykwariatu Tezeusza. Do życzeń dołącza się oczywiście kot Tezeusz i odpoczywająca po Sylwestrze reszta personelu.